Podchodzisz do baru i mówisz:
- Whisky z colą, poproszę.
- Z colą? - Koleżanka z lewej patrzy na Ciebie jak na wariatkę, potem lekceważąco unosi brew - Jak można pić whiskey z COLĄ?!
- Nie jestem smakoszem - zaczyna ten z prawej, niepytany - ale woda pozwala wyczuć więcej smaków z whisky, jeśli chodzi o lód, to raz dostąpiłem zaszczytu pić whiskey Lowlands za grubo ponad 1000 i podali mi z lodem - różnicy od Balantyny dużej nie zaznałem.
Barman zgłupiał, już nie wie co Ci podać, a Ty... A Ty, kurcze, po prostu lubisz z colą.
Dzisiaj będziemy pili whisky, jedli sushi, wygrzewali się w saunie i robili jeszcze kilka innych rzeczy, do których jest masa snobistycznych teorii. Zaczęliśmy od alkoholu, więc kontynuujmy temat!
Whisky z colą? ...z lodem? Dalej nie? To co, z wodą?
Od niedzielnych koneserów "łiskacza", którzy jedną szklankę męczą od dobranocki do północy dowiesz się, że:
Whisky się nie rozcieńcza! I nie chłodzi lodem, bo topiąc się, osłabia smak. Lepiej użyć chłodzących kamieni, ale też nie wybieraj byle jakich! Ktoś inny będzie wmawiał Ci, że właśnie warto dodać wody, żeby jeszcze lepiej wyczuć nuty smakowe.
W barku znawców znajdziesz poczciwego i dobrze znanego czerwonego Jasia Wędrowniczka - mogę się założyć. I tu te wyszukane teorie biorą w łeb, bo Red Label (tak jak kilka innych marek stojących obok niego na półce w supermarkecie) powstał jako whisky do drinków i picie go bez czegoś, co zabije jego smak, jest chyba karą. No ale niektórzy są twardsi od innych...
Sushi!
Impreza toczy się dalej - mamy już szklankę z grzechoczącymi kostkami lodu, pora coś przegryźć. Poczciwy śledzik z ogórkiem odszedł już do lamusa - teraz (no, tak z 10 lat już...) na salonach raczymy się japońskim sushi. Nie jest łatwo, zwłaszcza po paru łykach naszego drinka - musimy manewrować niewygodnymi pałeczkami, sztuka cyrkowa!
Dostajemy nasz ryż z surową rybą - próbujesz pierwszy raz, jako jedyny/a w towarzystwie? Usłyszysz długą litanię, co Ci wolno, a czego nie:
Zmieszaj wasabi z sosem sojowym, po europejsku - przeciwnie, nie mieszaj! Jedz tylko osobno, po japońsku! W ogóle nie używaj sosu sojowego, przecież zabija smak ryby! Jeśli już, użyj tylko kilku kropel//zanurz tylko rybę - nie zanurzaj ryby, tylko ryż! Imbir nie jest dodatkiem do sushi, ma oczyścić kubki smakowe - nie, imbir to kolejna przyprawa.
Ufff... Pomimo wszystko polubiłeś/aś to całe sushi - w markecie napotykasz stanowisko sushimiera, kupujesz sobie ładnie zapakowaną paczkę na lunch (już nie na drugie śniadanie, teraz lunch albo lepiej brunch ;) Pochwalisz się, to usłyszysz, że z wędzoną rybą to nie żadne PRAWDZIWE sushi! W ogóle fuj, ze sklepu, to też nie jest PRAWDZIWE sushi! Oni tymczasem czekają na swoje zamówienie z dowozem z najlepszego sushi-baru w mieście, które dostaną dokładnie w takich samych pudełkach jak Ty. I co z tego, że sushi od sushi zupełnie niczym się nie różni - proporcje przypraw i ryżu są zawsze takie same, te same rodzaje ryb smakują tak samo (w dużych miastach są dostarczane przez tego samego dostawcę w ten sam dzień), awokado, algi i wasabi wszędzie smakują - jak? Zgadliście, tak samo! No, ale Wasze na pewno nie jest prawdziwe. Już podejrzewacie, gdzie tkwi różnica?
Relaks w saunie?
Idąc do sauny usłyszysz bardzo wiele przydatnych rad: że do sauny idziemy nago, że ręcznik służy, żeby nie dotykać spoconą skórą desek, że nie zabieramy klapków ani strojów kąpielowych, bo zapach sztucznego tworzywa/chloru wsiąknie w deski, bo... - wszystko prawda, tyle że te mądrości są prosto i bez pompy wypisane w regulaminie. Żadna tajemna wiedza. Ale nasi mędrcy wbiją do suchej sauny, pomylą ją z mokrą i wyleją na kamienie pół wiadra wody, żeby "zrobić parę" - woda nie zdąży oczywiście odparować, bo jest jej za dużo, spływa na grzałki i bum, piec się psuje.
Jakoś się udało uniknąć czarnego scenariusza, ale masz ochotę wyjść po 5-10 minutach? Usłyszysz, że w saunie POWINNO się spędzić kilkadziesiąt minut i wypocić z siebie... no nie wiem, po takim czasie to już chyba szare komórki. Ty masz wrażenie, że mózg Ci się zagotowuje - oni, siedząc na najniższym stopniu, będą opowiadać, że temperatura za niska i to nie jest PRAWDZIWA sauna.
Skąd to się bierze?
Robiąc cokolwiek nieprzeciętnego usłyszysz masę legend, jak POWINNO się coś robić, jakie jest PRAWDZIWE albo... coś tam. Każdy ma na ten temat inne zdanie, i to nawet dobrze, warto próbować nowych sposobów! Niestety, część ludzi prostym rzeczom, jak surowa ryba z ryżem próbują nadać niewiadomo jak wyszukany charakter. Po co? Żeby to przestało być dostępne dla każdego. Żeby pozostało ekskluzywne i luksusowe i żeby wciąż czuli się lepiej, robiąc to. Bo nie każdy może. A jak może, to na pewno robi to źle!
Coś takiego nazywa się po prostu snobizmem - albo typową postawą "nie znam się, ale się wypowiem".
Coś takiego nazywa się po prostu snobizmem - albo typową postawą "nie znam się, ale się wypowiem".
Morał z tego taki...
Że jak coś lubisz robić w sposób niezgodny z opiniami "znawców" to... rób to dalej! Najważniejsze, żeby w życiu czerpać najwięcej przyjemności z rzeczy i robić je w swoim własnym, najlepszym stylu.
Do opisanych sytuacji można dodać tysiąc podobnych - mleko psuje smak kawy ( pytasz: To Robusta czy Arabica? - Nie, świeżo mielona.) ; kosmetyki tylko vegan friendly - ale za to torebka ze skóry (zapytasz - To skóra licowa? Odp.: Nie, cielęca - ...) ; stek tylko raw albo medium, NIGDY well done, to zmarnowanie mięsa! - itp, itd.
Znacie jeszcze jakieś przykłady tego typu, kiedy ludzie dookoła będą chcieli Wam coś ze znawstwem tłumaczyć albo zaglądać do portfela i mówić, jak macie wydawać swoje pieniądze? Piszcie!
Do opisanych sytuacji można dodać tysiąc podobnych - mleko psuje smak kawy ( pytasz: To Robusta czy Arabica? - Nie, świeżo mielona.) ; kosmetyki tylko vegan friendly - ale za to torebka ze skóry (zapytasz - To skóra licowa? Odp.: Nie, cielęca - ...) ; stek tylko raw albo medium, NIGDY well done, to zmarnowanie mięsa! - itp, itd.
Znacie jeszcze jakieś przykłady tego typu, kiedy ludzie dookoła będą chcieli Wam coś ze znawstwem tłumaczyć albo zaglądać do portfela i mówić, jak macie wydawać swoje pieniądze? Piszcie!
Nie jestem fanką ani sushi, ani sauny, ale o whisky się wypowiem - high five, siostro! Najbardziej śmieszy mnie fakt, że ci mądrale krytykujący zamawianie whisky z colą najczęściej znają temat tylko powierzchownie i w ogóle nie rozumieją, że to co jest w większości barów to albo bourbony, albo blendy, czyli (w pewnym uproszczeniu) whisky pośledniej jakości! Metka JW do niczego nie zobowiązuje, bo każda linia ma inne przeznaczenie, a w ogóle to poza Jasiem i Jackiem Danielsem (który jest właśnie bourbonem) są dziesiątki innych, lepszych, wcale niekoniecznie dużo droższych marek i jeśli ktoś NAPRAWDĘ ma pojęcie o whisky, to sam Jacka Danielsa nie zniesie bez coli ;) Jak może widać, ja bardzo lubię whisky (acz za konesera się bynajmniej nie uważam) i gdybym zobaczyła, że ktoś zamawia np. Lagavulina z colą, to "wewnętrznie" pewnie bym się skrzywiła, no ale bez przesady - nie moja broszka, ważne żeby pijącemu smakowało... I żeby nie wywyższał się z tego tytułu nad innymi, bo na to jestem uczulona :P
OdpowiedzUsuńDokładnie ;) Kontynuując temat drinków - o ile normalnie całkiem lubię mieszać JD czy JW z colą, o tyle kiedy trafiłam na coś lepszego, cola do głowy mi nie przyszła i naprawdę, nikt nie musiał mi tego mówić :)
OdpowiedzUsuńPrzeważnie najwięcej do powiedzenia mają ci, którzy na temacie najmniej się znają.