wtorek, 10 lutego 2015

Jeden dzień w Brukseli

Załóżmy, że możesz spędzić tylko jeden dzień w stolicy Europy. Jak wykorzystać go najlepiej: naprawdę poczuć klimat tego miasta, nie dać się złapać w żadną "tourist trap" i wspominać Brukselę naprawdę miło? Oto siedem "must see" - czyli co po prostu trzeba zobaczyć albo zrobić w tym mieście.




Brukselę jako miasto lubię określać słowem "wannabe" - chciałaby być jak... Chciałaby być drugim Paryżem, ale tak się składa, że jeden już jest i ciężko przerosnąć wieżę Eiffla albo Luwr. To może drugi Londyn? To tylko rzut kamieniem przez kanał! Chociaż Amsterdam?... Rządzący tu ponad sto lat temu król Leopold II właśnie tak chciał widzieć swoje miasto - budował ogromne aleje, pałace czy monumentalne pomniki, starając się nadać Brukseli więcej powagi i szyku.
Ale leżąc między tyloma tak sławnymi i wyjątkowymi miastami, ciężko się czymś jeszcze wybić i przerosnąć takiego Big Bena, albo zrobić lepszą imprezę niż te, które co noc dzieją się nad amsterdamskimi kanałami. Po co powielać coś, co już istnieje? W związku z tym, Belgowie nawet nie próbowali - do wspomnianych miast jest stąd 2 godziny pociągiem, w który zawsze można wskoczyć. A u siebie w stolicy cenią spokój: lubią małe rzeczy i małe życiowe przyjemności. Stąd nie znajdziecie tutaj górującego ponad budynkami monumentu czy szczególnie szokującej Dzielnicy Czerwonych Latarni. Przy alejach króla Leopolda mieszkają normalni ludzie a obok Łuku Triumfalnego dobrze uprawia się poranny jogging. Bez snobizmu i zbędnego szpanu.

Jeśli więc w Brukseli możemy spędzić tylko jeden dzień, i nie musimy wspinać się na żadne wieże ani stać w kolejce do muzeum - jak wykorzystać czas najlepiej?

Park Cinquantenaire i Muzeum Sztuki i Historii 


Czekoladki

Zacznijmy od śniadania - w Brukseli tylko na słodko! A właściwie słodko-gorzko: podobnie jak we Francji - tutaj najpopularniejszym śniadaniem jest rogalik croissant nadziewany czekoladą i filiżanka mocnej kawy. A skoro mówimy już o czekoladzie - belgijska czekolada słynie jako jedna z najlepszych na świecie. Cóż, sama uważam, że ta polska również jest przepyszna i w niczym nie ustępuje :) Ale niewątpliwie belgijskie czekoladki smakują inaczej i warto ich spróbować. Wszystkim polecam firmę Leonidas - najstarszą w Belgii i kuszącą swoimi pralinkami niemal na każdym rogu. 

Wystawa sklepu Leonidas - zęby bolą od samego patrzenia! :)

Innym rodzajem słodkości, uwielbianym przez Belgów są słynne makaroniki - macarons (nie, nie mają nic wspólnego z makaronem ;) - czyli dwie migdałowe bezy przełożone kremem. Wyglądają pięknie - dostępne we wszystkich kolorach, od soczyście jagodowych, po delikatnie pastelowe pistacje. Są nie tylko pysznym deserem, ale i ładną ozdobą stołu - fantazja cukierników w dziedzinie łączenia kolorów i smaków nie zna granic. 

Czekolada to za mało? Więcej cukru! Źródło: pinterest


Komiksy

Jesteśmy już po śniadaniu, czas na mały spacer: Bruksela jest ojczyzną autora Przygód Tintina - Georges Remi, HergéZ tego powodu w mieście od czasu do czasu spotkać można oryginalne murale, przedstawiające sceny z tego i innych komiksów - spis wszystkich brukselskich murali: tutaj.

Kto oglądał? Źródło
Znajduje się tu także Muzeum Komiksu oraz bardzo wiele sklepów i salonów zajmujących się sprzedażą wyłącznie komiksów i gadżetów z nimi wiązanych. Chciałabym powiedzieć, że to gratka szczególnie dla najmłodszych - ale nie jestem pewna, czy dzieciaki będą wiedziały kim był np.: taki Lucky Luke i Daltonowie :) Za to wielka rzeźba Smerfa przy Dworcu Głównym rozweseli chyba wszystkich :)



Grand Platz

Spacerujemy sobie uliczkami starego miasta i w końcu dochodzimy do Grand Platz - czyli samo centrum, główny plac, przy którym stoi ratusz i gotycki pałac królów, Maison du Roi - piękne i robiące wrażenie budynki. Fasady wszystkich kamienic otaczających Rynek są bogato i misternie zdobione. Najbardziej lubię to miejsce w grudniowe wieczory - kiedy kolorowe światła podkreślają piękno tego miejsca. W tym roku można też było zobaczyć pokaz "Światło i Dźwięk" - historia miasta została "opowiedziana" za pomocą efektów specjalnych. 

Pięknie w dzień...

...i w nocy!


W deszczu też całkiem nieźle.


Gofry i frytki

Po zwiedzaniu centrum może czas na mały lunch? Oprócz czekolady, Belgia słynna jest także z innych przekąsek - gofry są tu zwyczajnym drugim śniadaniem, które dzieci często zabierają do szkoły! Najlepsze w centrum, zaraz przy Manneken Pis (o nim za chwilę) - ciężkie od owoców, bitej śmietany i czekoladowej polewy. Dlaczego belgijskie gofry mają być inne, niż te polskie? Tutaj do wyrobu gofrów używa się ciasta drożdżowego (albo bardzo podobnego), a nie jak u nas, naleśnikowego. Przez to taki gofr jest naprawdę sycący i zastępuje dla mnie cały posiłek.

Pyszności. Źródło zdjęcia tutaj.

Jeśli jednak po czekoladowym śniadaniu macie ochotę na coś "na słono" - Belgowie przypisują sobie wynalezienie frytek. Podobno, kiedy żołnierze amerykańscy wylądowali tutaj w czasie II wojny światowej, spróbowali frytek i byli zachwyceni, Przepis zabrali ze sobą do USA - nazwali je French fries, z powodu języka francuskiego, którym się tu mówi. W Holandii natomiast nazywa się je Vlaamse frieten (Flemish fries - Flamandzkie frytki). Nie jestem pewna, czy to akurat nie jest bajka, niewątpliwie jednak frytki mają tu niezłe - najlepsze na Place Jourdan, w Maison Antoine. I znowu - czym niby się wyróżniają? Belgowie frytki obdarzyli jakąś niezwykłą, jak na tak proste danie, atencją - robi się je ze specjalnych gatunków ziemniaków, kroi grubo i smaży dwa razy, w różnych temperaturach. Podaje z sosami, których jest kilkanaście rodzajów (a nie tylko z keczupem). Jeśli ktoś lubi takie bomby kaloryczne - tutaj będzie w raju. Gdzieś w mieście stoi nawet pomnik frytki. Mają fantazję...

Kolejka do TYCH frytek to absolutnie nic dziwnego. Żródło

Manneken Pis

Powiedziałam wcześniej, że Belgowie nawet nie próbowali zbudować czegoś większego od sławnych monumentów innych miast? Poszli w inną stronę - na pewno ciężko o coś mniejszego, od Mannekena ;) Mały sikający chłopiec jest bohaterem legend: zapobiegł wysadzeniu miasta, bo widząc podpalony lont... no cóż, zrobił co mógł. A tak przynajmniej mówi moja ulubiona wersja tej opowieści. Figurka musi mieć wielu fanów, ponieważ była kradziona niezliczoną ilość razy. Obecnie przed tłumami zwiedzających chroni ją żeliwny płot, co nieco psuje wrażenie, ale za to chroni... małego? ;)

Jedni chwalą się wieżą Eiffla, inni małym chłopcem który sika. Przynajmniej jest zabawnie. 

Oprócz chłopca, w Brukseli jest cała sikająca meneżeria: dziewczynka Janneke i pies. Absolutnie wszyscy, którzy widzą Mannekena pierwszy raz, reagują na niego słowami: "Taki mały?!" A od dziewczynki ludzie od razu jakoś uciekają, chyba ich zawstydza ;)

Niektóre pamiątki są większe niż oryginał. Ale może rozmiar nie ma znaczenia...

Piwo

Po zwiedzaniu centrum, dopadł nas wieczór - pora na chwilę relaksu. Przy piwie, bo tym razem, w odróżnieniu od Francuzów, Belgowie są fanami bursztynowego trunku. Chociaż to trochę nieścisłość - ponieważ w Belgii istnieje i prężnie działa ponad 2000 browarów, można tutaj pić piwa w każdym kolorze i gatunku: białe, jasne, ciemne, czarne a nawet różowe czy zielone. Poza tymi klasycznymi gatunkami, które znamy, w Brukseli (i tylko tutaj) wytwarza się również tzw.: piwo lambiczne, powstające na drodze fermentacji miejscowych, dzikich gatunków drożdży. Smakuje oryginalnie i "dziwnie" - można lubić albo nie, ale będąc tutaj, żal nie spróbować!

Miasto dalej można podziwiać... znad kufla. Hm, wygląda nawet lepiej.

Same belgijskie marki. Po prawej - piwo Satan. Taki smaczek.

Najbardziej znanym lokalem, sprzedającym kilkaset gatunków piw z całego świata jest Delirium Cafe w samym centrum dzielnicy Ilot, charakteryzującej się wąskimi uliczkami i lokalami z owocami morza. Ich nie polecam, ale na piwo do Delirium można wpaść!



Ciekawostka - piwo raczej zamawia się opisowo: "poproszę coś w stylu X, lekko... z nutą..." itp., bo trudno znać wszystkie te marki. Barman natomiast najpierw nalewa nam próbkę do kieliszka, dzięki czemu możemy spróbować, zanim zdecydujemy się na cały kufel. Bardzo fajny zwyczaj!

Uliczki Ilot

Atomium

Na sam koniec, czyli już późną noc, zostawiam Wam Atomium. Ciekawy budynek będący ogromnym modelem kryształu żelaza jest halą wystawową, zbudowaną z okazji EXPO 1958. Obecnie nadal są w nim sale wystawowe, a na szczycie restauracja z bardzo drogą kawą ;) Moim zdaniem wchodzenie do środka nie ma sensu i nie ma tam nic ciekawego - budynek najlepiej prezentuje się z zewnątrz. W dzień lustrzane kule pięknie błyszczą - ale czemu warto zobaczyć Atomium nocą? Bo świeci. Każda kulka jest podświetlona i to wygląda naprawdę ciekawie.


Ulubiona zabawa turystów? Ustawić się do zdjęcia tak, żeby atomowe kulki trzymać w rękach. Ale niektórzy mają fajniejsze rzeczy do trzymania ;)



To byłby całkiem niezły dzień: czekolada, czytanie komiksów wielkości ścian kamienic, przywitanie ze Smerfami, potem frytki przy placu koło Parlamentu, jeszcze chwila spaceru po starym mieście i wieczór w miłej knajpce - a na koniec Atomium nocą. Plan taki, jakie najbardziej lubię - bez spięcia i pośpiechu, ale pełen ciekawych punktów, na zmianę z tymi zupełnie relaksującymi. Bez chwili nudy!

Do zobaczenia w Brukseli :)

2 komentarze:

  1. Bardzo lubię takie wpisy, szczególnie cenię sobie część kulinarną! No i właśnie: nie przepadam za goframi, ale KOCHAM ciasto drożdżowe - więc muszę spróbować takich belgijskich gofrów :) A co do frytek, to byłam we wrześniu na parę dni w Warszawie i tam co druga budka z fast-foodem chwaliła się, że sprzedaje właśnie BELGIJSKIE FRYTKI. Z tysiąc razy miałam podejść i spróbować, ale w końcu mi nie wychodziło i do dziś nie wiem jak smakują ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Spróbuj belgijskich gofrów, może stworzone są właśnie dla Ciebie? :D
    Bardzo lubię oprowadzać odwiedzających mnie znajomych po mieście, ale z ominięciem tej nudnej części wycieczki, czyli muzeów itp. ;)

    OdpowiedzUsuń