czwartek, 19 lutego 2015

Wakacje bez biura podróży?

Kiedyś, gdy słyszałam hasło "wyjazd bez biura turystycznego" - przed oczami malował mi się obraz ludzi z 100 litrowymi plecakami na plecach, namiotem i śpiworami, łapiącymi autostop w połowie autostrady. Do obrazka dorzućmy jeszcze 50 stopniowy upał i powietrze falujące nad topiącym się asfaltem. Jakoś mnie to nie kręci - unikałam więc takich atrakcji. A mimo to, najlepsze wakacje mojego życia zaliczyłam właśnie na własną rękę, i wcale nie pojechaliśmy nad Bałtyk - jak to możliwe? 
Jak zorganizować wakacje bez biura podróży, żeby obyło się bez kolejek, stresu, kiepskich warunków czy rozczarowań?




Nie jestem typem "górskiego człowieka" - nie chodzę w trekach i czerwonym polarze, a moim marzeniem nie jest rozbicie namiotu pośrodku niczego. Nie wyobrażam sobie chyba wyjazdu dokądkolwiek bez dostępu do prysznica przez czas dłuższy niż 48 h. Z drugiej strony nie lubię wyjazdów w stylu "wczasy" - hotel "moloch", codziennie to samo jedzenie na stołówce, do którego trzeba się ścigać z innymi turystami, codziennie ta sama plaża, a co za tym idzie, ten sam widok i miejsca. Turystyczna miejscowość, w której nie spotka się żadnego "tubylca", a więc i nie poczuje się żadnego klimatu ani atmosfery miejsca, i która zupełnie wymiera dzień po zakończeniu sezonu. 


Nie mówię, że jest tak zawsze na wyjazdach z biurami podróży. Pewnie nie jest, albo nie wszystkim to przeszkadza. Albo ktoś inny dużo bardziej docenia inne strony takich wyjazdów. Mnie po prostu wszystkie te rzeczy zaczęły niesamowicie wkurzać - to, że każdy dzień wygląda tak samo - poczynając od menu i rodzajów serwowanych dań, kończąc na decyzji, w którym miejscu turyści rozłożą sobie kocyk na plaży, bo brakło leżaków przy hotelowym basenie. Szczęśliwie odkryłam coś innego i dopóki będę miała możliwość uprawiać taką aktywność, właśnie w ten sposób chcę spędzać wakacje :)


Hit the road...

Najlepsze wakacje mojego życia spędziłam w Andaluzji. Jest to piękna część Hiszpanii, położona na gorącym południu kraju. Idealne miejsce na spędzenie... cóż, mogłabym tam nawet zamieszkać. Ale wraz z moim chłopakiem mieliśmy tylko 5 dni - więc musieliśmy się śpieszyć i wyciągnąć z Andaluzji wszystko, co najlepsze! 
Plan wyprawy przedstawiał się mniej więcej tak: Malaga - Granada - Ronda - Gibraltar - Tarifa - Ronda - Malaga - czyli 700 kilometrów zabawy.

Malaga - Granada - Ronda - Gibraltar - Tarifa - Ronda - Malaga

Samolot

Kupiliśmy bilety na samolot do Malagi - sami, bez pośrednictwa biur turystycznych. Poza tym korzystniej jest kupować bilety bezpośrednio u linii lotniczej, unikając portali zbiorczych itp. - one również narzucają jakąś marżę na ceny! Nie muszę chyba mówić, że na ten wyjazd zabraliśmy ze sobą tylko po małej walizce - bagaż podręczny zamiast nadawanego pozostawił w naszych portfelach o kilka banknotów więcej. Równocześnie zarezerwowaliśmy na nasz wyjazd samochód - wypożyczyliśmy maleńkiego Mini Morrisa z opcją cabrio - idealny, żeby wozić się po serpentynach Sierra Nevada. Świetnie pasował do górskiego krajobrazu. 




Samochód z wypożyczalni

O ile bilety na samolot były łatwe do kupienia, chwilę trwało, zanim mój chłopak znalazł wypożyczalnie samochodów, która miała dobre recenzje w internecie. Nie chcieliśmy się naciąć na żadnych naciągaczy. A jak mogą próbować Was naciągać wypożyczalnie? Mogą na przykład zaproponować usługę, dzięki której nie musicie oddawać samochodu z zatankowanym bakiem. W pierwszej chwili brzmi całkiem nieźle - ale ta usługa kosztuje 45 euro, czyli trochę więcej, niż zatankowanie całego baku od zera. A jeśli jeździcie waszym samochodem, to raczej przez cały czas macie paliwo - bardziej opłaca się więc dolanie brakujących litrów przed samym oddaniem samochodu do wypożyczalni, niż płacenie za cały bak, jeśli zużyliście tylko 20% benzyny. Właściwie wszystkie dodatkowe opcje, jakie oferuje Wam wypożyczalnia, są nieopłacalne. Np.: lepiej wziąć swój telefon z GPSem, bo nawet przy zapłaceniu za transfer, wciąż jest to jakieś sto razy rozsądniejsze, niż wypożyczanie urządzenia GPS.
Warto też sprawdzić, czy wypożyczalnia bez problemu oddaje kaucję - zdarzają się oszuści, którzy będą Wam wmawiać, że oddaliście brudny samochód i trzeba go wyczyścić. Za 200 euro. 

Zrobiłam to zdjęcie... a potem widziałam ten sam kadr na pocztówkach :)

Hotele poza centrum

Wprost z lotniska pojechaliśmy do Granady - tam mieliśmy zarezerwowany hotel pod miastem. Miał trzy gwiazdki, a był znacznie lepszy, niż wiele pięciogwiazdkowych hoteli w nadmorskich miejscowościach. Był również znacznie tańszy, bo znajdował się w obszarze biznesowym. Po długiej podróży samolotem i samochodem, odległość od centrum zupełnie nam nie przeszkadzała, bo na ten dzień mieliśmy w planie już tylko szklankę zimnego piwa i parę gryzów tapas przy meczu (Hiszpanie wtedy niestety przegrali, fiesty nie było :( Urok poruszania się samochodem jest taki, że nie musieliśmy szukać drogiego hotelu w samym centrum miasta, albo tuż pod twierdzą Alhambra, którą chcieliśmy zwiedzić. 



Bilety 

Po bilety na zwiedzanie twierdzy nawet o 10 rano już ustawił się spory ogonek. My jednak po raz kolejni byliśmy sprytniejsi - wiele atrakcji turystycznych daje możliwość rezerwacji biletów przez internet. To bardzo ułatwia sprawę! Bilety rezerwuje się przeważnie na konkretną datę i godzinę - lepiej jest się nie spóźniać. Niby jesteście przez to jakoś "zobowiązani" - ale z drugiej strony: my nie musieliśmy stać przez parę godzin w kolejce. 




Serwisy turystyczne

Po zwiedzeniu pałacu zeszliśmy do miasta. Dzięki aplikacji Trip Advizor znaleźliśmy polecaną restaurację - chcieliśmy spróbować miejscowego jedzenia i poczuć klimat hiszpańskiego miasta. Restauracja nie wyglądała z zewnątrz jakoś specjalnie wystrzałowo - za to w środku przywitał nas domowy, przytulny klimat i przyjaźni kelnerzy. zdaliśmy się na ich polecenie, spróbowaliśmy Iberian Pork i tapasów - przy takim jedzeniu można odpłynąć. Do tego mała lampka wina, dla relaksu...


Ale wróćmy do rzeczywistości - podczas naszej wyprawy bardzo często korzystaliśmy z serwisów z recenzjami miejsc. Dzięki temu trafialiśmy do samych fajnych i ciekawych restauracji, z miłą obsługą i dobrym jedzeniem. Poza tym nie krążyliśmy po mieście bez sensu - znaliśmy adres i godziny otwarcia. Obyło się bez żadnych rozczarowań i nic nie popsuło nam wrażeń ze zwiedzania. Może opowieści o słabych knajpach czasami są zabawne, albo z perspektywy czasu brzmią prawie jak przygoda - my woleliśmy po prostu nie tracić ani minuty i cieszyć się fajnym lokalem i dobrą kuchnią. 


GPS

Minął kolejny dzień, a my znowu zapakowaliśmy się do samochodu - tym razem jechaliśmy nieco w głąb kraju. Zjechaliśmy z autostrady i poruszaliśmy się dróżkami przez mniejsze i większe miasteczka w górach Sierra Nevada. Teraz chyba każdy już posiada GPS i mało kto podróżuje bez niego. Nam też wiele razy pomógł i oszczędził czas.
Ale wpakował nas też w niezłą pułapkę, raz czy dwa.


GPS to tylko urządzenie i nie myśli abstrakcyjnie - jeśli według jego mapy jakaś droga jest kilometr krótsza od innej, to tę właśnie drogę zasugeruje i Wam. Byliśmy trochę podejrzliwi, kiedy GPS swoim wzbudzającym zaufanie głosem kazał nam zjechać z głównej drogi. Małą, boczną dróżką jechaliśmy całkiem sami, ale nie zniechęciliśmy się. Okazało się, że propozycja GPSu rzeczywiście była krótsza - jeśli było się kozą albo koniem, bo droga którą nam wyznaczył, w którymś momencie nie była szersza niż metr i biegła między dwoma ścianami. W oddali widzieliśmy też chyba schody...

Zawróciliśmy. Ale nauczcie się na naszym błędzie i nie zjeżdżajcie z głównej drogi gdzieś, gdzie naprawdę nikt nie jeździ :)

Mały hotel 

Celem naszej podróży była Ronda - maleńka miejscowość w górach. Jest niesamowicie urokliwa i to tam urządziliśmy nasz punkt wypadowy na kolejne dni. Tym razem wynajęliśmy hotel w centrum miasta - dzięki temu każdego kolejnego dnia zwiedzaliśmy miejscowość spacerując. Ronda jest cudownym miejscem, moim ulubionym w całej Hiszpanii i zasługuje na osobną notkę, dlatego nie będę się o niej dzisiaj rozpisywać. Hotel który wynajęliśmy był maleńki, ale po raz kolejny - cieszył się bardzo pozytywnymi opiniami w internecie. Po pobycie w nim, nie mieliśmy wątpliwości, że były szczere :)


Nawet tak mały hotel zarezerwowaliśmy zdalnie, dzięki serwisowi booking.com. Jadąc do Rondy, wiedzieliśmy, że nie musimy krążyć po mieście i wypatrywać oznaczeń "Wolne pokoje" ani dawać się zaskakiwać cenom. Ponieważ Ronda nie jest typowo turystyczną miejscowością, hoteli czy kwater do wynajęcia w ogóle nie jest tam za wiele - moglibyśmy mieć problem! Ale bezstresowo trafiliśmy prosto do celu.

And the sun goes down...

W kolejne dni odwiedziliśmy jeszcze Gibraltar i popływaliśmy w morzu w Tarifie - najdalej wysuniętym na południe krańcu Europy. Bilety mieliśmy jak zwykle kupione wcześniej, restauracje znaleźliśmy dzięki poleceniom tysięcy użytkowników portali z recenzjami. W Tarife trafiliśmy do maleńkiej restauracyjki, serwującej najlepsze grillowane mięso jakie kiedykolwiek jadłam - a zaskoczony polskim językiem kelner odpowiedział nam też po polsku, bo jak się okazało, studiował w Krakowie. Poczęstował nas miejscowym likierem, co było naprawdę miłe z jego strony - jak więc widzicie, posiadanie planu i korzystanie z internetu wcale nie odbiera czaru takim chwilom.


Myślę, że już łapiecie, że nasza podróż nie była tak do końca spontaniczna - mając tylko 5 dni, chcieliśmy jak najintensywniej wykorzystać każdą godzinę, którą mogliśmy spędzić w tym pięknym miejscu, jakim jest Andaluzja. Codziennie coś się działo - a właściwie działo się bardzo wiele - ale nie byliśmy tym ani trochę zmęczeni. Bo cały czas towarzyszyły nam pozytywne emocje. Nie musieliśmy się stresować, że coś nie wyjdzie. Nie musieliśmy szukać noclegów. Nie jeździliśmy pociągami ani autostopami - nie męczyliśmy się taszczeniem bagaży, a dotrzeć mogliśmy gdziekolwiek, nie tylko tam, gdzie prowadzi komunikacja publiczna. Lwią część organizacji naszego wyjazdu wziął na siebie mój chłopak - powinnam była przejrzeć jego ukryty plan... Ale o tym innym razem!


Byliście kiedyś na jakiejś zagranicznej podróży sami? Wynajmowaliście samochód? A może na miejsce pojechaliście własnym? Jakie są wasze wrażenia? Macie lepsze pomysły na rozwiązanie turystycznych problemów? Piszcie!

3 komentarze:

  1. Bez watpienia najpiekniejsza czesc Hiszpianii. Z jednej strony blisko do Afryki wiec goraco, z drugiej gory Sierra Newada sprawiaja, ze zawsze wieje rzeskie, ochladzajace powietrze, idealnie.

    W dodatku nie jest "skazony" w takim stopniu przez komercyjna turystyke jak Katalonia. Z samochodem mozna smialo zwiedzac Andaluzje i poczuc sie jak na dziewiczej ziemii :) Co najbardziej mi sie tam podobalo? Ronda i Granada(tutaj troche wiecej turystow). Gdzie nie polecam jechac? Gibraltar. Aha, obowiazkowo sprobujcie Iberian Porka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie Gibraltar nie był taki zły - dla widoczków można się wybrać. Ale miasto nie ma w sobie nic z atmosfery Hiszpanii, jest po prostu zatłoczone. Więc polecałabym co najwyżej jako przystanek przy okazji wycieczki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nigdy nie byłam na wycieczce organizowanej przez biuro podrozy, zawsze sama (tzn z chlopakiem) :)) a co do wypozyczalni samochodowych.. oszusci :) macie racje, ze trudno znalezc jakąś dobrą, bo czesto chcą ci wcisnąć jakieś extra opcje ktore niby sa konieczne, a pozniej okazuje sie, ze byly opcjonalne..

    OdpowiedzUsuń