niedziela, 28 czerwca 2015

W nowym miejscu - jak u siebie

Niedawno usłyszałam, że naprawdę poznać nowe miejsce można dopiero po roku mieszkania tam - wtedy przestajemy być turystą, a zaczynamy czaić, co z czym, gdzie i jak. A po ludzku - zaczynamy czuć ducha tego miejsca. Najpierw się z tą teorią zgodziłam, ale... po przemyśleniu powiem, że nie potrzeba aż roku. Wystarczy miesiąc albo dwa. 


A już na pewno można zamknąć się w stu dniach. Wystarczy tylko chcieć, mieć w sobie odrobinę entuzjazmu i żyłkę odkrywcy. No i być otwartym na nowe rzeczy i nowych ludzi. A mówię z własnego doświadczenia - przeprowadzałam się kilka razy w życiu, totalnie zmieniając okolicę, miasto, a w końcu państwo. W Brukseli mieszkam już dwa lata. Oto moje rady, aby poczuć się trochę bardziej jak u siebie, gdziekolwiek będziesz: 


Nie bywaj dwa razy w tym samym miejscu

Problemem bardzo wielu osób jest uczepienie się tego jednego lokalu, knajpy albo restauracji, do której trafili przypadkiem w pierwszym tygodniu po przeprowadzce. I w której utknęli na kolejne milion lat. Serio, zauważyłam to już na studiach, kiedy ja, podczas weekendowego clubbingu, chciałam zaliczać każde miejsce, w którym spodobały mi się światełka - a tymczasem moi znajomi z uporem maniaka ciągnęli do tej jednej studenckiej knajpki tuż przed Krakowskim Rynkiem. I wielu ludziom to niestety zostaje na zawsze. Na drugim roku studiów potrafiłam nawet spotkać ludzi, którzy na Rynku nigdy nie byli, bo... nie mieli po co. Serio?


Zauważyłam też, że kiedy usłyszycie coś w stylu: "Tu jest najlepsza włoska knajpa w mieście!" - to wcale nie musi nic znaczyć. Może po prostu jest to jedyna włoska knajpa z akceptowalnie dobrym jedzeniem, do jakiej Wasi znajomi trafili i... nigdy nie byli w żadnej innej? Mniej więcej coś takiego przydarzyło mi się nie raz w Brukseli ;)
Nie uczepiajcie się jednego lokalu, parku, siłowni, basenu czy czegokolwiek. Już tam byliście, nudy! Lepiej pozwiedzać coś nowego. To zawsze nowe doświadczenie.


Chodź własnymi drogami

Moja zasada nr dwa po części łączy się z pierwszą. W przenośni oznacza właśnie szukanie nowych miejsc i zwiedzanie miasta. Dosłownie - zmieniaj swoją trasę praca/szkoła-dom, poznawaj najbliższą okolicę, spaceruj. Ja na samym początku, po przeprowadzce, zamiast biegać w kółko po parku wolałam wyznaczać sobie trasy po przecznicach mojej dzielnicy. Po kilku tygodniach znałam ją lepiej, niż znajomi mieszkający tam kilka lat.



Bądź na bieżąco

Wiadomo, że twój stary dom był fajniejszy, bo tyle się tam działo, ciągle jakieś wydarzenia i tak dalej... Prawdopodobnie w nowym mieście dzieje się tak samo dużo fajnych rzeczy. Po prostu ogarnij, skąd wziąć informacje na ten temat. 



Zintegruj się z tubylcami

Znajomość miasta to jedno, druga sprawa to to metaforyczne poznanie kultury, atmosfery i ludzi. I co siedzi im w głowach. To zdumiewające, jak bardzo różne podejście do życia mogą mieć osoby mieszkające zaledwie kilkaset km od Polski. Żeby powiedzieć o nich coś więcej, fajnie ich oczywiście poznać. No wiecie, żeby opowiadając starym znajomym "jak tu jest" nie rzucając w kółko sucharów w stylu: "Oni chodzą w zimie w sandałach" albo "Dużo tu sklepów z czekoladą".

Bardzo wiele osób po przeprowadzce do nowego kraju zamyka się w jakichś małych gettach. Robią zakupy tylko w polskich sklepach, kolegują się tylko z polakami, chodzą tylko do polskiego fryzjera, mechanika i tak dalej. I wiecie, nie ma w tym niby nic złego. Tylko w takim klimacie zawsze pozostaniecie w danym miejscu obcy. I dla Was też wszystko będzie obce i nie będziecie się czuli, jak w domu. Nie mówię, że podział "my i oni" da się zupełnie zatrzeć... ale parę imprez z nativami na pewno pomaga.

3 komentarze:

  1. Wydaje mi się, że takie trzymanie się jednego lokalu może po trosze wynikać z lansowanego w amerykańskich filmach i serialach posiadania własnej "niszy" w mieście. Tak jak ekipa z HIMYM w kółko umawia się w pubie McLaren's, gdzie mają właściwie "swój" stolik, z obsługą są "na ty" i czują się tam po prostu jak w domu :) Nie mówię, że to zawsze ten mechanizm, ale czy po ubraniu tego samego w słowa inne niż "nudy" albo "getta" nie brzmi to jakby trochę lepiej? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. W Krakowie czy w Brukseli też mam "swoją" knajpkę, do której uderzamy najczęściej... ale po dłuższym czasie mieszkania gdzieś to nic dziwnego. Ale na samym początku gorąco polecam zwiedzanie nowych miejsc :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest jeszcze jedna ważna zasada, którą moim zdaniem warto promować: Zachowuj się jak turysta.


    Kiedy przyjeżdżamy do miasta w celach turystycznych, to wertowanie przewodników i wyszukiwanie ciekawostek jest normą, ale kiedy przyjeżdżamy do jakiegoś miejsca z myślą o zamieszkaniu tam to... Nuda. Nie ma wertowania przewodników, nie ma wyszukiwania super muzeów/parków rozrywki. Nie ma nawet chęci zwiedzenia okolicy.

    Mam znajomą, która mieszkając w Karlinie pierwszy raz była na zamku w Podzamczu mając... 40 lat. "Bo jakoś nie było okazji".


    Bardzo często słyszę od znajomych teksty w stylu: "A nawet tam nie byliśmy jeszcze" (obiekt stoi od 10 lat!) albo: "Byliśmy pierwszy raz w Sukiennicach, bo do żony przyjechała kuzynka i trzeba było coś jej pokazać".

    OdpowiedzUsuń